You are currently viewing Ach, te powroty…

Ach, te powroty…

Kiedy odwykasz od telefonu, komputera, mediów społecznościowych, spowiadania się i sztucznego obowiązku obecności, odkrywasz zupełnie inny świat. Tak cudowny, że powrót do napompowanej marketingiem cywilizacji jest jak wejście w sam środek powieści post apokaliptycznej.
Pierwszego dnia, a nawet drugiego, Botswana epatowała biedą. Kłuła smutkiem ubóstwa moje europejskie oczy przywykłe do nadmiaru dóbr, kształtów budowli, rozmachu wieżowców, szaleńczego pędu godzin, spotkań i zegarka. Szczycę się tym że należę do ludzi punktualnych, co według mnie, jest wyznacznikiem szacunku do drugiego człowieka. Nie pierwszy raz jestem w Afryce, toteż nie zaskoczyła mnie lekceważącym stosunkiem do czasu. Jednak tym razem, wracając do domu żałuję, że to robię. Stwierdzam też, ku własnemu zaskoczeniu, że mogłabym zamieszkać wśród tych budek, glinianych rondavel i szmatek na czterech kijach stanowiących umowną werandę.
Mogłabym tutaj osiąść, gdyż przemierzając ostatnie kilometry, usłyszałam wołanie, tęsknotę za światem niedostępnym dla kogoś takiego jak ja. Czułam to po raz pierwszy i być może ostatni, bowiem nie sądzę bym zdobyła się ponownie na tak uciążliwą podróż. Doświadczyłam jednak mitu, i kto wie czy nie jest to najcenniejsze doświadczenie, o jakim słyszałam, czytałam i które do tej pory miałam jedynie za literacki chwyt czy poetycką personifikację.
Usłyszałam jak Afryka mnie woła.
– Zostań – kusił spokój Kalahari, ostre kąsające słońce, jej deszcz i kolorowa ziemia. Mamił zapach inny latem niż zimą, inny w deszczu niż w słońcu, wyraźniejszy i wieloraki. Wołała mnie, a ja, miast zdobyć się na odwagę i rzucić wszytko, wsiadłam w samolot i, już w domu, próbuję racjonalizować, odgadnąć jak wyglądałoby moje życie, które ma swoje prawa nie zawsze widoczne na pierwszy rzut oka.
C.d.n. …może ?

Dodaj komentarz