Bożena Mazalik
Czas – fizyka czy magia
Nadano mu wymiar magiczny, spersonifikowano w mitologii, zmierzono w fizyce. Można go komuś zabrać, można go zająć, wykorzystać, dać. To pieniądz i dar. Mówią, że jest lekarzem duszy i tylko on pozwala zapomnieć o tym, o czym zapomnieć człowiek się stara, chociaż to ostatnie najczęściej wydaje się kłamstwem i pustą sentencją.
W korelacji z pamięcią tworzy nie do końca jasny związek przypominający nieco wstęgę Moebiusa. Zauważamy go i jesteśmy go świadomi dzięki pamięci, on jednakże naszą pamięć modyfikuję, skraca i wydłuża. Czasem pełni funkcję litościwego kosza na śmieci, który nie wiadomo kiedy jest opróżniany.
Czas – pojęcie idea, którą reifikowano do wartości mierzalnej, naukowej wielkości fizycznej (czas absolutny). Ma swoją jednostkę i aparaty które go mierzą. Chyba jedyny rodzaj przyrządu pomiarowego, którego marką można mierzyć stopień snobizmu, miewa też pretensje do dzieła sztuki. W fizyce jest skalarem, w życiu wektorem z wyraźnie określonym kierunkiem. Pozwala ustalić chronologię wydarzeń. Wydaje się, że jego funkcja jest definitywna, we wszystkich aspektach istotna dla jednostki ludzkiej. To kwestia świadomości. Brak pewności co do zwierząt. Czy podobna a choćby szczątkowa refleksyjność cechuje szczura w takim samym stopniu co udomowionego psa żyjącego z człowiekiem? Być może przeprowadzono badania na temat zrozumienia a choćby przeczucia upływu czasu jeśli chodzi o zwierzęta (biorąc pod uwagę ilość prowadzonych badań prawdopodobnie przeprowadzono już każde możliwe).
Dla zwykłego człowieka, który nie jest ani fizykiem (ten zajmuje się czasem absolutnym), ani horalnym mistrzem zajmującym się badaniem lub budowaniem przyrządów służących do mierzenia czasu, czas jest bardziej ideą niż wartością mierzalną. Potrafi się zmieniać, czasami skrajnie. Jest elastyczny, sprężysty i plastyczny. Posiada wartość emocjonalną (to były szczęśliwe czasy), barwę (czarna godzina) i kształt (najczęściej jest linią, ale bywa kołem lub płynącą rzeką). Mówimy wtedy o czasie subiektywnym albo psychologicznym.
Jest pożywką dla filozofów, pisarzy, poetów. Bywa wrogiem, przyjacielem a najczęściej niezrozumiałym złośliwym gnomem.
Każdy poznał jego przewrotną naturę. Kiedy się spieszysz, upływa szybciej niż zwykle, gdy czekasz na coś z niecierpliwością – wlecze się jak ślimak. Kiedy jesteś młody i masz całe życie przed sobą, płynie wolniej, oszukuje i obiecuje, rozciąga się a jego odcinki są zauważalnie dłuższe. Każdy to wie. Gdy jesteś stary, miara się skraca, minuta nadal trwa 60 sekund, ale te sekundy są krótsze. Rok dla siedemdziesięciolatka zgodnie z kalendarzem ma 365 dni, trwa jednak tyle co kwartał a gdy spojrzysz wstecz, 30 lat odpowiada długością dawnej dekadzie. Mało tego, ostatnie lata są ściśnięte, podczas gdy wczesne lata powiedzmy do trzydziestki trwały całe liczące się życie. Są barwne, wyraźne i odbijają ślad na późniejszych. To też każdy wie.
Myślę, że czas ma ścisły związek z pamięcią i z refleksją. To ona ustala co było i kiedy się zdarzyło. Pamięć mówi nam, że w ogóle coś się zdarzyło. Wspomnienie zaś implikuje chęć określenia – kiedy (najczęściej w przypadku, gdy zaistnieje potrzeba wymiany wspomnień z inną jednostką ludzką). Gdyby nie wymyślono czasomierzy opisywano by przeszłość porównawczo, a czas mierzono by zdrowaśkami, oddechami albo uderzeniami serca. Pomocna wydaje się cykliczność zdarzeń takich jak pory roku, noc i dzień – innym słowem – ruchy gwiazd i kompulsywne krążenie naszego globu.
Zadajemy pytania: Masz czas? Nie masz czasu? Jak długo? Ile masz lat? Jak szybko? Odpowiedź na każde z tych pytań często metaforycznych ma związek z czasem fizycznym absolutnym. I jak innymi fizycznymi wielkościami potrafimy manipulować, zwiększać je i niwelować, jak masę, którą możesz zeskrobać, drogę dobudować lub skrócić, nadgonić, napięcie wzmóc, natężenie pomniejszyć, opór zlikwidować, twardość zmiękczyć, ciśnienie obniżyć, gęstość zagęścić a temperaturę podnieść, to czas potrafimy tylko mierzyć.
Chociaż pewna drobna manipulacja czasem się udaje. Nauka ogarnęła pojęcie czasu całkiem zgrabnie, nie tknęła jednak jego przekory, którą nietrudno zauważyć. Mianowicie, dla jednych biegnie wolniej dla innych szybciej, jego miara rozjeżdża się nawet w jednym pomieszczeniu, jeśli znajdują się w nim ludzie. Dla Kowalskiego, który się nudzi w kolejce po karpie, czas się wlecze w tempie osowiałego żółwia, dla Mariolki która spieszy się na ostatni autobus i nie może znaleźć torebki, biegnie jak spłoszona antylopa. Zachodzi podejrzenie, że to my sami nadajemy mu prędkość. Wydaje się nawet, że można mieć pewien wpływ na jego bieg, jak w sytuacji, gdy rzeczy walą się człowiekowi na głowę, gdy nadmiar planów i czynności, które należy wykonać dzisiaj, teraz, przybiera postać lawiny. Wtedy zwalniając tempo każdego gestu, każdej wykonywanej czynności, przyglądając im się pod lupą uważności, zauważamy, że czas zwolnił, że się rozciągnął a wskazówki zegarka poruszają się wolniej. Być może chodzi o fizykę kwantową i fakt obserwacji co zmienia wynik eksperymentu. Uwaga, autobus zjawisku nie podlega. Odjedzie zgodnie z czasem absolutnym mierzonym zwykłym zegarkiem, pomijamy wolę, wolność, ewentualnie kaca istoty ludzkiej siedzącej za kierownicą. Kierowcy zdarza się, że zna swoich klientów, zdarza się również, że zatrzyma autobus by zaczekać na pasażera, rzecz niebywała, ale możliwa. Nie trzeba wtedy zatrzymywać czasu.
Z zatrzymywaniem czasu doskonale radzi sobie magia. W powieściach roi się od czarodziei, którzy zamrażają czas, a sami przemieszczają się na jego osi tudzież odwrotnie. Jak pięknie byłoby zastygnąć i poczekać aż inni rozwiążą nasze problemy, albo samemu działać, gdy świat by znieruchomiał. Doskonała sprawa dla złodziei. Marzenia o poruszaniu się w czasie o spotkaniu siebie i zamordowaniu w kołysce niejednego polityka, medytacje przenoszące nas na osi czasu, by odkryć własną przeszłość, a najlepiej tajemniczą przeszłość swego wroga; prekognicja, i próby znalezienia się wtedy, potem i teraz i są siłą napędową literatury i naszych marzeń.
Marzymy by Czasem władać, tymczasem staramy się go zdeprecjonować, przynajmniej w literaturze. Próbujemy odebrać mu nieuchronność. Nadać mu znamiona boskości, różdżkę władzy, mamy do niego stosunek emocjonalny. Do wielkości fizycznej. Dlaczego? Bowiem Czas, powtórzę, to kwestia pamięci. Zagadnienie psychologiczne. Mentalne. Wykorzystane w rzeczywistości materialnej. To dzięki niemu istnieje cywilizacja techniczna, samochody (coraz szybsze), rakiety i podróże kosmiczne (dzięki temu, że obliczono prędkość ucieczki).
A skoro jesteśmy przy gwiazdach, niemiła jest świadomość, że gdy patrzę na nie to widzę przeszłość. Wielu z obserwowanych ciał niebieskich już być może nie ma, stały się karłami, czarnymi dziurami. Gwiazdy, które widzimy, były kiedyś. Z pewnością zaistniały nowe, których światło jeszcze do nas nie dotarło, bo czas w kosmosie biegnie inaczej. Nie jest absolutny, jak twierdził Newton. Einstein uświadomił światu badaczy, że światło i grawitacja również odgrywają rolę w strukturze czasu.
Ale dajmy spokój fizyce, zostawmy czas absolutny, umowny i zatwierdzony oficjalnie, spójrzmy bliżej, na perspektywę. Czy Czas, ten złośliwy gnom, zachowywałby się przyzwoiciej wobec osiemdziesięciolatka, gdyby dziadek miał świadomość, że pożyje jeszcze co najmniej 900 lat? Czy wtedy świadomość minionych ostatnich dwóch dekad byłaby taka sama? Może trwałyby dłużej, bowiem perspektywa się zmieniła? To dokładnie jak na obrazie przedstawiającym pejzaż i horyzont. Im dalej – tym odcinki są krótsze, ale gdy widnokrąg się odsuwa, granica sięga nieskończoności, wtedy jesteśmy niemal w tym samym miejscu, nasza egzystencjalna kreska wydaje się przyzwoicie długa.
O czasie jaki został nam dany, o jego jakości i długości stanowi pamięć, którą udało nam się zachować, czyli zdarzenia zapisane w mózgu i świadomość następstwa wydarzeń. Z tego samego powodu akceleratorem procesów myślowych jest czas względny. Ten, którego jesteśmy świadomi, który nam działa na nerwy, a najbardziej czas teraźniejszy. Dla nieuporządkowanej natury człowieka jest albo za krótki albo za długi. Trudno utrafić. A jeszcze trudniej odpowiedzieć na pytanie – czy naprawdę istnieje? Ten czas absolutny, bo umownie możemy jako czas teraźniejszy określać różne odgraniczenia: godzinę, sekundę albo i dzień. Dzisiaj na przykład. Teraz w grudniu. TERAZ. Co to znaczy? W tym ułamku sekundy, ale gdy się przyjrzeć absolutnemu TERAZ to kiedy? Sekundę wcześniej to już przeszłość, za sekundę – przyszłość, a sekunda składa się z milisekund, które również można podzielić. Kiedy jest teraz?
Czy do określenia czasu niezbędna jest akcja, ciąg następujących po sobie wydarzeń? Można zasłonić się kliszą i odpowiedzieć, że aby udzielić odpowiedzi na te pytania nie wystarczy mojego życia, że od wieków odpowiadają na nie filozofowie i fizycy. Ale czym jest długość trwania jednej egzystencji ludzkiej. W jaki sposób ją wyrazić bez definiowania czasem. Można przyjąć, że życie ludzkie to jednostka dla nas istotna by nie powiedzieć ważna, która w ekosystemie kosmicznym zupełnie się nie liczy (mam nadzieję, że to pozór). A jednak to wielość inteligentnych i świadomych istot i nagromadzenie jednostek, pojedynczych żyć, istnień i ich historii stworzyło cywilizację, to one zdefiniowały czas i z uporem go mierzą.